Chyba w moim życiu nie było nigdy na tyle dobrze, żeby wszystko się mogło po prostu w sekundy rozpierdolić.. Niestety. Proza życia, starasz się, budujesz latami, tracisz w sekundy.. Nie radzę chyba sobie ale nie chcę umierać, za dużo mam do stracenia, śmierć to nie wyjście. Niby to wszystko buduje, potem niszczę, potem znowu buduję aby znowu niszczyć.. Świadomie. Wiedząc że lepiej zbudować od nowa, jak żyć w gównie... Tylko czemu czasem się rozpierdala bez mojej ingerencji, bez mojego zapalnika? Czego to jest przyczyna? Mam za miękką dupę aby to udźwignąć? Co robię nie tak, że w najgorszym momencie wszystko się wali jeszcze bardziej i sprawia że już mając świadomość 'nie może być gorzej', jest gorzej?

Komentarze

Popularne posty z tego bloga